Z Grażyną Plebanek łączy mnie nić porozumienia, choć ona o tym nic nie wie. Dla mnie ta nić, to nasze odczuwanie miejsca, w którym żyjemy. Bo Grażyna Plebanek, tak jak ja, nie żyje na obczyźnie, nie jest emigrantką. Jest kobietą mieszkającą w Brukseli. Kiedyś była kobietą mieszkającą w Polsce, potem w Szwecji. Teraz mieszka w Belgii. Kiedyś, w jakimś wywiadzie (mogłabym poszukać kiedy i gdzie, ale jak Was to interesuje to zapytajcie Google) powiedziała, że ma korzeń w sobie i to dlatego nie czuje się emigrantką, bo wszędzie może być w domu. I to tak bardzo do mnie przemawia. Dla mnie dom może być wszędzie tam, gdzie zdecyduję się go stworzyć.
Ale nie o tym chciałam dzisiaj opowiedzieć, a o „Madmuazelce”, czyli najnowszej i długo wyczekiwanej przeze mnie powieści. Grażyna Plebanek już dawno stała się jedną z moich ulubionych polskich pisarek, a tą książką tylko potwierdziła ten status. Po raz kolejny zobaczyłam jak ostro widzi ludzi i wszystkie nasze przywary. Jak dobrze rozumie to, co się w człowieku dzieje. Jak widzi wszystko to, co większości z nas umyka.
Książki Grażyny Plebanek nie są do przeczytania, raczej do przeżycia, przemyślenia. Do bólu prawdziwe, realne w każdym calu, pełne problemów i rzeczywistych bohaterów. Tak skrajnie różnych.
Książka jest podzielona na 5 części, a każda z nich na dość krótkie fragmenty. Dzięki temu czyta się łatwiej, ale wcale nie szybciej. Jak wspominałam autorka snuje historie o prawdziwych ludziach, a my w nich widzimy okruchy siebie. Gdybym miała określić styl autorki to na tym właśnie bym się skupiła: na jej niezwykłej umiejętności kreowania bohaterów, opowiadania ich losów w taki sposób, że czujemy się z nimi związani.
Do historii dwóch rodzin doplata jeszcze tło historyczne, które do najłatwiejszych nie należy, bo zaczynamy w 1986 roku. Ale to tło okazuje się niezwykle ważne w całej opowieści... i choć fanką historii nie jestem to wciągnęłam się.
“Najnowsza powieść Grażyny Plebanek to przykład takiej sztuki opowiadania, która nie potrzebuje wielkich słów i wielkich wydarzeń, by opowiedzieć o sprawach trudnych, niekiedy ostatecznych i brutalnych w swojej wymowie, choć – co kluczowe – umocowanych w zwykłości i codzienności.
Splątanie ludzkich losów: miłość, nienawiść, zdrada, przemoc, porzucenie. To mogłoby być banalne, a jednak banału czytelnik raczej tutaj nie znajdzie. Nie trafi też na próby łatwego przypodobania się czytelnikowi. Odkryje natomiast, że towarzyszenie losom bohaterów może mieć w sobie coś ożywczego, świeżego, ale i drażniącego w ten dobry i potrzebny w kontekście literatury sposób.
To, co szczególnie zwraca uwagę w tej opowieści, to umiejętność pokazania przemocy w rodzinie tak, by odsłonić uwikłanie otoczenia w obojętność, milczenie i odwrócenie wzroku.
Grażyna Plebanek stworzyła rewelacyjną powieść, która zabiera nas w podróż przez lata 80-te, 90-te i te współczesne. Ukazuje zarówno problemy społeczne, jak i te polityczne. Świetnie utrzymuje napięcie, by finalnie zaskoczyć czytelnika niespodziewanym zwrotem akcji.
Pokazuje różnice kulturowe dwóch europejskich krajów, których odzwierciedlenie widzimy w sposobie wychowania głównych bohaterów, a także w ich decyzjach podejmowanych już w dorosłym życiu.
W powieści Grażyny Plebanek kryminalna zagadka, tajemnicza śmierć w nadbałtyckim bunkrze w 1986 roku, splata ze sobą niespodziewanie ścieżki dwóch osób: Mad, tytułowej Madmuazelki, dziewczyny z polsko-francuskiej rodziny, oraz Jakuba, syna znanego lekarza stosującego przemoc domową. Autorka na przestrzeni kilku dziesięcioleci kreśli pasjonującą międzypokoleniową opowieść o miłości, trudnych wyborach, traumie i milczeniu. W "Madmuazelce" każdy ma swoją własną niełatwą historię. I każdy ma też swoją własną prawdę. Wina, kara, cisza, odkupienie, wstyd i pragnienie wolności wplatają się w nitki życia bohaterów książki Plebanek tworząc zawiłe ludzkie życiorysy.
"Madmuazelka" oczarowała mnie misternie utkaną, panoramiczną, ale jednocześnie intymną fabułą oraz zniuansowanymi, nieoczywistymi bohaterami. Ciekawe jest tło powieści – rozpięte od końca lat 70. XX wieku do współczesności i od Warszawy i Ustki przez Paryż aż po Rwandę.
Przeczytałem „Madmuazelkę”, świetna! To rzecz napisana „w Europie”, a nie -jak to zwykle bywa u nas w ambitnej literaturze – z Europą w tle, co bywa pielęgnowaniem rodzimych kompleksów. Jest to jedna z nielicznych u nas powieści tak realnie/życiowo zadomowionych w Europie, z jej kulturowymi genealogiami, jej wielogłosowością, z jej problemami, także politycznymi. Jest nawet Kigali, a więc kawałek Południa, do którego coraz częściej odnosimy swoje kłopoty z tożsamością.
Antropolog współczesności musi zatrzymać się nad Twoim zdaniem: „Jakim językiem opisać brak słów”. Wydaje mi się ono kluczowe dla prozy Grażyny Plebanek, a szczególnie dla „językowości” „Madmuazelki”, a zatem jawnego i zaszyfrowanego bogactwa znaczeń powieściowych. Czytelnik niejako skazany jest na „czułą” lekturę tej powieści, gdyż jest to oryginalne ujawnienie możliwości – nazwę to tak: „prozy sensorycznej”. Słowa działają tu jak dotyk. Choćby figura: „wilgotne słowa”. Cielesność mówi swoimi językami, odnalezionymi i właśnie wynalezionymi. Doskonale widać - jak „gadające ciała” stają się dziś podmiotami politycznymi, przywróconymi społeczeństwu (przemoc, paralelne rodziny, uzależnienia, formy dominacji, nacjonalizmy). To wszystko tak jakoś naturalnie wyszło na jaw w Twojej prozie, zaktualizowało się, a te aktualności się nie przedawniają.
Te kilka uwag to spojrzenie „z boku”, nie podjąłem spraw może najważniejszych, wyraźnie już zarysowanych w komentarzach, które tak licznie pojawiły się po ukazaniu „Madmuazelki”. A na marginesie: puszczam w obieg, między wiejskie opłotki, legendę miejską o Joannie Szczepkowskiej, odnalezioną w Twojej książce.
Świetna mieszanka eseju i humoru.
Bardzo cieszy, że „ważne kobiety” wybrane do tej książki nie są pomnikowe ani szeroko znane. To autorskie odkrycia, a wśród nich nawet postaci fikcyjne. Jak królowa z baśni „Księżniczka na ziarnku grochu” Andersena – tak pewna siebie, że nie musi nosić korony, archetypicznie dojrzała. Albo imienniczka autorki, Grażyna z powieści litewskiej Adama Mickiewicza, którą Plebanek fantastycznie reinterpretuje, zwalczając wizerunek kobiety z popularnych streszczeń, niezaradnej, bo poległej na placu boju.
Ta książka sprawia wrażenie, jakby autorka pisała ją w stanie podgorączkowym. Na ostrych nutach.
A tę autorkę znacie z "Wysokich Obcasów Extra", gdzie co miesiąc pisze o słowach. Tym razem porzuca elokwentne wywody o tym, co one znaczą. I pisze o kobietach dojrzałych. Czyli o kim? Ktoś prosi o definicję? Zapytajcie Plebanek. Ta książka jest o znikaniu, niedocenianiu, przemilczaniu. I wszystko żarliwie, z mocą. No bo, moje drogie, ile można?
To książka-podróż. Do bolesnych wspomnień, podszyta strachem i brakiem akceptacji. Podróż do Europy i Afryki, które w nowej powieści Grażyny Plebanek łączy - niczym most - pewna rodzina emigrantów, przybyłych z dawnej, belgijskiej kolonii w Afryce. I to jej losy stały się narzędziem dla autorki: do opowiedzenia o aktualnej zachodnioeuropejskich, afrykańskiej, emigranckiej rzeczywistości.
Tę kongijską rodzinę opisuje Plebanek od środka, uwypuklając jej emocje, akcentując to, że jest przywiązana do swojej tradycji, a jednocześnie pragnie zaistnieć w nowym kraju. Opuszczając Afrykę, mieli niewiele do spakowania. Najwięcej ważyła tradycja i stare przyzwyczajenia.
"Pani Furia" jest efektem nowej fascynacji Plebanek, która postanowiła przyjrzeć się bliżej sporej afrykańskiej społeczności, jaka zamieszkuje Belgię (w której i autorka żyje od kilku lat). W zamieszczonym na końcu podziękowaniu zapisuje słowa, które jednocześnie możemy traktować jako credo dla jej nowej powieści. Przyznaje w nim, że "Pani Furia" jest efektem poznania osób, które związane są z tym właśnie miejscem w Afryce.
„Pani Furia" Grażyny Plebanek opowiada o rodzinie imigrantów z Konga, która na różne sposoby próbuje radzić sobie z obcością w Europie.
Eddie, gawędziarz z Kinszasy, brukselski szofer z prawniczym wykształceniem, w końcu opuszcza rodzinę i wraca do Konga. Wcześniej zaraża swoją córkę Alię (imię nadane na cześć Muhammada Alego) miłością do boksu i snucia opowieści. Dorosła Alia zostaje policjantką, ale i tak staje się ofiarą seksizmu i uprzedzeń rasowych. Wyobcowanie to tutaj wspólne doświadczenie wszystkich imigrantów, także Polaków. Mundurowi obcego pochodzenia odreagowują otaczającą ich przemoc, tworząc grupę, która torturuje cudzoziemców bez prawa pobytu. Okazuje się też, że dla współczesnych Belgów Kongo - belgijska kolonia, w której dokonało się przemilczane przez wiele lat ludobójstwo (o nim opowiada „Jądro ciemności" Conrada) - to dziś tylko jakiś kraj w Afryce, o którym nie mówi się nawet na lekcjach historii. Wielokulturowa Bruksela, w której Plebanek mieszka od kilkunastu lat, jest dla niej inspiracją do pisania o kondycji dzisiejszej Europy. Jak wynika z „Pani Furii", kondycji bardzo marnej.
Powieść pokazuje przyczyny nienawiści, która może wybuchnąć w każdej chwili
Alia dostała imię na cześć Muhammada Alego. Została poczęta w noc, kiedy Ali toczył słynną walkę z George’em Foremanem w Kinszasie w 1974 r. Jej ojciec Eddy, opowiadacz z Kinszasy, przekazał jej razem z tym imieniem miłość do boksu. Najnowsza powieść Grażyny Plebanek, podobnie jak wcześniejsze, rozgrywa się w Brukseli, w międzynarodowym środowisku – przede wszystkim emigrantów z Konga. Ale jej tonacja jest inna, bardziej poważna i ciemna. Zaczyna się jak „Białe zęby” Zadie Smith, od portretu rodziny i dorastania w dzielnicy emigrantów, ale im dalej, tym bardziej staje się studium wyobcowania. Bo też obraz pogodnego współżycia multi-kulti jakoś nie pasuje do dzisiejszej rzeczywistości.
Dobrze napisana scena erotyczna to rzadkość w polskiej literaturze. Niełatwo bowiem zbudować własny, autorski język zmysłowości, uciec od sztampy i dodatkowo stworzyć fascynująca fabułę. Temu wyzwaniu poddało się dziesięcioro świetnych autorek i autorów (panuje tu parytet!). Chutnik, Tulli, Gretkowska, Kofta, Kuczok, Dukaj, Miłoszewski, Plebanek, Twardoch i Dębski udowadniają, że seksualność niejedno ma imię i formę. Opowiadania zebrane w tomie „Zachcianki" to, dzięki znakomitym pisarkom i pisarzom, niezwykła podróż w głąb różnorodności ludzkich pragnień i fantazji.
Megi, zaraz wracam
Latem, literatura erotyczna przeżyła prawdziwy rozkwit. Mieliśmy okazję poznać kilka ciekawych pisarek w stylu Catherine Millet. Były wśród nich między innymi polska autorka, ukrywająca się pod angielskim pseudonimem Arundati, Salwa an-Nu'amjmi ze swoim "Smakiem miodu" czy debiutantka – Charlotte Roche. Wszystkie wzbudziły duże zainteresowanie, udowadniając, jak wielką drogę przeszła erotyczna proza kobieca. Polskie pisarki też zaczynają eksperymentować z tym gatunkiem. Do Hanny Samson, Agnieszki Niezgody i Manueli Gretkowskiej dołącza Grażyna Plebanek. Jej czwarta powieść może przyprawić czytelnika o rumieńce na policzkach.
Banalny scenariusz nabiera u Plebanek temperatury, nie tylko erotycznej.
Bruksela, świat międzynarodowych urzędników, kariery, sztywne przyjęcia. W „Nielegalnych związkach” Grażyny Plebanek ten świat, podobnie jak to miasto, nie ma w sobie urzędniczej nudy, przeciwnie – kipi seksem. Tutaj ludzie patrzą na siebie, jakby byli na plaży.
Nielegalne, bo łączące ludzi związanych oficjalnie z innymi partnerami, uczucie rodzi się w stolicy Unii Europejskiej - Brukseli.
Tam właśnie przyjeżdżają wykształceni Jonathan i Megi, Polacy zeuropeizowani w każdym calu, co zaznacza się nawet w ich imionach. Ona jest unijną urzędniczką i główną żywicielką rodziny, on pisarzem, który w tej sytuacji musi przejąć domowe obowiązki. Co też i czyni, aż do momentu, gdy na jednym z przyjęć poznaje piękną dziennikarkę, Andreę.
W trudnym i żmudnym fachu pisarskim bywają projekty, które należą do zgoła niemożliwych do wykonania w sposób oryginalny czy choćby zadowalający. Jednym z nich jest pisanie o miłości, damsko-męskich powikłaniach. Wystarczy choćby przypomnieć sobie sławną frazę z posłowia do Imienia róży Emberto Eco. Niby o miłości pisało się, piszę się i pisać się będzie, jednak rzadko kiedy cokolwiek sensownego z tego rodzaju usiłowań wynika. Tym bardziej u nas...
Ostatnimi czasy dominuje w naszej literaturze wzorzec prozy romansowej rodem z tzw. prozy kobiecej - nie lubię tego określenia, ale trudno - wywiedziony z opowieści o Bridget Jones. Mnożą się - w gruncie rzeczy zupełnie fantastyczne, bo ignorujące realia III RP - opowieści o kobietach w wieku mniej więcej średnim, które nie mając poważniejszych problemów bytowych, koncentrują uwagę na zdobyciu tego jednego, jedynego. Nawet gdy nie jest on wart starań. Grażyna Plebanek zignorowała tę tradycję. I dobrze.
Gdyby próbowano stworzyć ranking współczesnej powieści kobiecej, Grażyna Plebanek z pewnością znalazłaby się w czołówce. Przy czym warto zaznaczyć, że „powieść kobieca" nie oznacza tu przewidywalnej historii miłosnej z Nią, czekającą na księcia z bajki, i z Nim, stanowiącym obiekt marzeń i pragnień.
Plebanek udaje się opowiadać o kobiecie bez harlequinowego tła, bez unikania trudnych tematów, z wiarygodnym odzwierciedleniem realiów i z pasją oraz sympatią dla wad i zalet swoich bohaterek. Jej historie nie zawsze zmierzają do happy endu, często późniejszy spokój okupiony jest cierpieniem. Bohaterki powieści Plebanek umieją przyznać się przed sobą i przed otoczeniem, że mają dość: takiego życia, takiego męża, takiej pracy. I co najważniejsze, potrafią też powiedzieć sobie, że chcą coś z tym zrobić, że są otwarte na zmiany. To kobiety, którym uwierają tradycyjnie zdefiniowane role matki, żony, kochanki, córki. Są w stanie ponazywać je same i umieją walczyć o to, by zostać wierną sobie.
Odkąd na jaw wyszły liczne romanse Tigera Woodsa, słowo „zdrada" zdominowało nagłówki większości gazet i znalazło się na językach wielu ludzi po obu stronach Oceanu. Można więc powiedzieć, że książka Grażyny Plebanek jest jak najbardziej na czasie, ponieważ do tego niechlubnego grona zdradzających dołączył także on, Jonathan, mąż pięknej i bardzo ambitnej kobiety, Megi.
Megi i Jonathan są małżeństwem z kilkuletnim stażem. Mają dwójkę dzieci. Są Polakami, a nade wszystko wolnymi Europejczykami, nieskutymi kajdanami komunistycznego ustroju. Na pewien czas ich domem staje się Bruksela, wielokulturowa stolica Europy, miasto władzy, wielkiej polityki i układów. Megi robi karierę w Komisji Europejskiej. Jonathan, były dziennikarz i z zamiłowania pisarz, zostaje wykładowcą kursu twórczego pisania. Na jednym z branżowych przyjęć żony Jonathan poznaje Andreę, trzydziestoletnią, ambitną szwedzką dziennikarkę. Pierwsza wymiana zdań, pierwszy flirt, pierwszy pocałunek podczas pierwszego przypadkowego spotkania w jednej z brukselskich piekarni, pierwsze potajemne schadzki w kościele dały początek płomiennego romansu, który na zawsze odciśnie piętno w życiu Jonathana, jego żony oraz kochanki.
W powieści Grażyny Plebanek kryminalna zagadka, tajemnicza śmierć w nadbałtyckim bunkrze w 1986 roku, splata ze sobą niespodziewanie ścieżki dwóch osób: Mad, tytułowej Madmuazelki, dziewczyny z polsko-francuskiej rodziny, oraz Jakuba, syna znanego lekarza stosującego przemoc domową. Autorka na przestrzeni kilku dziesięcioleci kreśli pasjonującą międzypokoleniową opowieść o miłości, trudnych wyborach, traumie i milczeniu. W "Madmuazelce" każdy ma swoją własną niełatwą historię. I każdy ma też swoją własną prawdę. Wina, kara, cisza, odkupienie, wstyd i pragnienie wolności wplatają się w nitki życia bohaterów książki Plebanek tworząc zawiłe ludzkie życiorysy.
"Madmuazelka" oczarowała mnie misternie utkaną, panoramiczną, ale jednocześnie intymną fabułą oraz zniuansowanymi, nieoczywistymi bohaterami. Ciekawe jest tło powieści – rozpięte od końca lat 70. XX wieku do współczesności i od Warszawy i Ustki przez Paryż aż po Rwandę.
Grażyna Plebanek stworzyła rewelacyjną powieść, która zabiera nas w podróż przez lata 80-te, 90-te i te współczesne. Ukazuje zarówno problemy społeczne, jak i te polityczne. Świetnie utrzymuje napięcie, by finalnie zaskoczyć czytelnika niespodziewanym zwrotem akcji. Pokazuje różnice kulturowe dwóch europejskich krajów, których odzwierciedlenie widzimy w sposobie wychowania głównych bohaterów, a także w ich decyzjach podejmowanych już w dorosłym życiu.
Kiedy Mad rozwija się zawodowo jako uznana lingwistka i autorka książki o kontrowersyjnej Leni Riefenstahl i odnosi kolejne sukcesy również w życiu prywatnym, Jakub stale skupia się na przeszłości, coraz częściej sięgając po kieliszek. Wszelkie niepowodzenia tłumaczy nagłą i zagadkową śmiercią ojca tyrana. Wbrew swojej niechęci do rodzinnej tradycji, zostaje lekarzem. Częściowo powiela zachowania ojca, co przyczynia się do rozpadu jego rodziny.
Książka ta to opowieść o trudnych wyborach, o braku wiary w siebie, ale też o niezwykłej kobiecej sile. Bardzo realistycznie przedstawione są wydarzenia mające miejsce na przełomie XX i XXI wieku. Poruszone zostały też takie tematy jak przemoc domowa, alkoholizm, molestowanie, korupcja, zmowa milczenia. Nie zabraknie również zabawnych momentów, których dostarczają teksty ciotki Jakuba.
Grażyna Plebanek stworzyła rewelacyjną powieść, która zabiera nas w podróż przez lata 80-te, 90-te i te współczesne. Ukazuje zarówno problemy społeczne, jak i te polityczne. Świetnie utrzymuje napięcie, by finalnie zaskoczyć czytelnika niespodziewanym zwrotem akcji. Pokazuje różnice kulturowe dwóch europejskich krajów, których odzwierciedlenie widzimy w sposobie wychowania głównych bohaterów, a także w ich decyzjach podejmowanych już w dorosłym życiu.
Kiedy Mad rozwija się zawodowo jako uznana lingwistka i autorka książki o kontrowersyjnej Leni Riefenstahl i odnosi kolejne sukcesy również w życiu prywatnym, Jakub stale skupia się na przeszłości, coraz częściej sięgając po kieliszek. Wszelkie niepowodzenia tłumaczy nagłą i zagadkową śmiercią ojca tyrana. Wbrew swojej niechęci do rodzinnej tradycji, zostaje lekarzem. Częściowo powiela zachowania ojca, co przyczynia się do rozpadu jego rodziny.
Książka ta to opowieść o trudnych wyborach, o braku wiary w siebie, ale też o niezwykłej kobiecej sile. Bardzo realistycznie przedstawione są wydarzenia mające miejsce na przełomie XX i XXI wieku. Poruszone zostały też takie tematy jak przemoc domowa, alkoholizm, molestowanie, korupcja, zmowa milczenia. Nie zabraknie również zabawnych momentów, których dostarczają teksty ciotki Jakuba.
„Nielegalne związki" Grażyny Plebanek - o jakże to odmienna lektura od wszystkiego, co dotychczas czytałam! Historia miłosna widziana oczami mężczyzny. Szczera, momentami pikantna, bez grama bawełny, pruderii i woalu. Poruszająca, zaskakująca i przejmująca do głębi. Przerażająca, kiedy uświadomimy sobie potęgę uczuć i swoją, w jej obliczu, bezbronność (niezależnie od strony barykady, po której przyszło nam stać
Bruksela, a w niej oni: młodzi, piękni i ambitni, uwikłani w miłosny trójkąt. Tak, barwne życie Megi, Jonathana i Andrei pochłania i nie pozwala na dłużej odejść do swoich spraw. Kręcimy się więc po urzędniczych salonach, zdobywamy biznesowe imprezy, zerkamy za kulisy świata mediów, by na ich tle dostrzec nasze dziewczyny. Biegamy prowadząc dom, opiekujemy się dziećmi, uczestniczymy w kursie twórczego pisania, staramy się ogarnąć czułą miłość do żony i zrozumieć kłębiące się w głowie obsesyjne myśli o kochance - towarzysząc głównemu bohaterowi, sprawcy zamieszania i fabuły.
Do bólu prawdziwe, realne w każdym calu, pełne problemów i rzeczywistych bohaterów. Tak skrajnie różnych.
Książka jest podzielona na 5 części, a każda z nich na dość krótkie fragmenty. Dzięki temu czyta się łatwiej, ale wcale nie szybciej. Jak wspominałam autorka snuje historie o prawdziwych ludziach, a my w nich widzimy okruchy siebie. Gdybym miała określić styl autorki to na tym właśnie bym się skupiła: na jej niezwykłej umiejętności kreowania bohaterów, opowiadania ich losów w taki sposób, że czujemy się z nimi związani.
Do historii dwóch rodzin doplata jeszcze tło historyczne, które do najłatwiejszych nie należy, bo zaczynamy w 1986 roku. Ale to tło okazuje się niezwykle ważne w całej opowieści... i choć fanką historii nie jestem to wciągnęłam się.